XVI Stalowowolskie Dyktando “Gżegżółki” już za nami. Poniżej publikujemy tekst:
Witold i Wilhelm, czyli co by było, gdyby…
Czterdziestoczteroletni ekslegionista Witold Habdank-Kossowski, poniechawszy uprzednio kariery w Wojsku Polskim, uczył w szkołach województwa lwowskiego i tworzył półmłodopolskie wiersze dla swej bogdanki.
Gdy los rzucił go do Stalowej Woli, miał wśród uczniów nowo powstałej placówki istny międzyregionalny miszmasz: niedawnych Ślązaków, żorzan czy górali z podzakopiańskich wsi. Nie było tam jednak osób wyznania mojżeszowego ani greckokatolickiego.
Pewien superzdolny czternastolatek z Charzewic wstąpił był już wcześniej do przyklasztornej szkoły w pobliskim Rozwadowie, tak że nie skrzyżowały się ich drogi.
Nie sposób rozstrzygnąć, co odegrało rolę języczka u wagi w takim wyborze.
Ów charzewiczanin zetknął się naówczas ze starotestamentalną Księgą Koheleta czy pismami ojców Kościoła.
Niepodobna przewidzieć, jaki wpływ wywarłby nań charyzmatyczny Habdank.
Czy wyrósłby zeń ksiądz profesor Wilhelm Gaj-Piotrowski, znawca klechd i obrzędów dolnosańskich, ale też heraldyki, sfragistyki, etnoastronomii, rzec by można, człowiek renesansu?
Sen wieczny zmorzył już obu tych polihistorów, lecz niezmożona przez czas pamięć o nich trwa.
Źródło: MDK Stalowa Wola